poniedziałek, 6 maja 2013

Never Fear Shadows - 12

Przepraszam za opóźnienie i od razu zapowiadam, że nie mam pojęcia kiedy pojawi się kolejny rozdział (podejrzewam, że w najgorszym wypadku opublikowany zostanie z tygodniowym opóźnieniem, jednak według planu. To znaczy, że najpóźniej 18.05 możecie spodziewać się nowego rozdziału).
Niestety ostatnio zwaliło mi się na głowę kilka rzeczy, które muszę jako tako ogarnąć i napisać przynajmniej jeden rozdział nadwyżki. 
Jeżeli Was to podniesie na duchu, na pocieszenie mogę dodać, że pracuję nad nowym opowiadaniem, które obecnie ma (dopiero >>) dwa rozdziały, za to sporo dłuższe niż te dotychczas wstawiane ^^ 
Nie przedłużając, zapraszam do czytania ^^


Wziął głęboki oddech, przymykając przy tym na chwilę oczy, które otworzył dopiero kiedy świeża porcja tlenu dostała się do jego płuc.
Nie był w tym pokoju tak dawno… A przynajmniej na siebie, zwłaszcza, że jeszcze jakiś czas temu, spędzał tutaj prawie każdą noc. Z wyjątkiem tych, kiedy to jego złotowłosy aniołek nocował w pokoju Szkarłatnego Opiekuna.
Oblizał nerwowo wyschnięte od nerwowych oddechów usta i zapukał kilka razy do drzwi, aż przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Nie pamiętał kiedy ostatni raz pukał do tych drzwi. Zwykle nie musiał. Po prostu czuł się jak u siebie. Teraz jednak wiedział, że nie był tam mile widziany.
Cisza.
Czuł jak jego serce przyspiesza, z każdą chwilą nieprzerwanego niczym milczenia za drzwiami jak i po tej ich stronie, niemal wyrywało się z jego piersi. Tak, jakby nikogo w środku nie było, ale przecież musiał być! 
Alan był częścią tego miejsca i po prostu nie było innej opcji.
Dopiero po chwili, pełnej napięcia i nieprzyjemnego uczucia oczekiwania, usłyszał jak ktoś przekręca klucz w zamku. Powoli i jakby z wahaniem, w końcu uchylając drzwi, które cichutko zaskrzypiały.
Jego oczom ukazała się, powoli wyłaniająca się zza futryny twarz.
Zgrabny, wąski i leciutko zadarty nos nadawał twarzy figlarny grymas, malinowe usta na tle bladej cery i te lodowo zimne, stalowe oczy. To na ich widok poczuł jak żal, smutek i cierpienie zmienia się w trudny do opanowania gniew, nad którym zaczynał tracić kontrolę.
Tak, jakby wypalał go, a ta pożoga trawiła wszystkie ciepłe uczucia, jakie miał, przychodząc tutaj. Oddanie i poświęcenie zmieniło się w chęć mordu, którą miał zamiar wyładować na tym blondynie...
- Co tutaj robisz mała żmijo? – z jego ust wydobył się groźny syk, bardziej przypominający wężowy niż ludzki.
Chłopak, choć od niego starszy, był sporo niższy, wzrostu Alana.
- Ja… - Ayel bąknął cicho, jakby nie bardzo rozumiał co się do niego mówi a na jego twarzy gościł jakiś dziwny wyraz, bólu i zagubienia.
Jak u dziecka, które przez chwilę nieuwagi zgubiło się w centrum handlowym i nie ma pojęcia, w którą z wysokich alejek powinno skręcić.
Dorian zaś niemalże ryknął, wściekły wpadając do pokoju i zaciskając dłonie na grafitowej marynarce mężczyzny. Impet uderzenia, odrzucił ich oboje na ścianę, przyduszając do niej długowłosego, który tylko nerwowo złapał oddech, jakby się bojąc, że to może być jego ostatni.
- Gdzie on jest?!
- On… Ja… - znów cichy szept wydobywający się spomiędzy nieco wyschniętych od płaczu warg, ledwo słyszalny, nawet dla chłopaka, który stał tak blisko niego.
- Gdzie. Jest. Mój. Alan. – przełknął ślinę, przez ułamek sekundy zwracając spojrzenie na łóżko.
Lekkie mrowienie dłoni nasiliło się w końcu sprawiając, że chłopak wyślizgnął mu się.
- Mój aniołek… - szepnął, choć bardziej to przypominało ochrypły warkot. 
Podszedł do łóżka, nieco chwiejąc się na boki, na nogach jak z waty.
Nie czuł nic, widział tylko skołtunioną pościel i śnieżne prześcieradła, ubroczone kilkoma kroplami wyschniętej już, brunatnej krwi.
- Jest… W łazience jest… - wymamrotał Ayel, trzymając się ściany i po kilku krokach opadając na fotel mało zgrabnie.
Dopiero teraz, gdy Dorian spojrzał na niego z daleka, zauważył na nim białą koszulę. Jednak na wysokości pępka, czysta biel z pewnością oddanej do pralni, koszuli zmieniała się w żywy szkarłat a krew powoli przesączała się przez materiał, znacząc go fantazyjnymi wzorami i gdyby nie ta sytuacja, byłby skory przyznać, że przenikające się mozaiki krwi są naprawdę piękne.
Skrzywił się nieznacznie, próbują ogarnąć spojrzeniem całe pomieszczenie.
Zasłonięte tym razem, śnieżnobiałe zasłony a tuż przy nich, szklany stolik na którego powierzchni, jakby szronem namalowane zostały kwiaty róży i lilii, które zawsze kochał Alan. Te jednak, również znaczyły krwawe ślady a obok, na dywanie leżała czerwona broszka, jaką otrzymywali adepci gdy już byli gotowi odejść.
- Ayel…? – spojrzał nieco nerwowo na mężczyznę.
- Zniszczyłem ją… Nie ma… - wymamrotał przymykając oczy, które już same powoli mu się zamykały.
Czuł się jakby poza tym wszystkim.
Drzwi łazienki nagle się otworzyły a z wnętrza wyszła nienaturalnie blada istota. Bledsza nawet niż Ay, którego odcień skóry obecnie przypominał jakiś bardzo drogi, listowy papier.
Blondyn był odziany jedynie w śnieżnobiałą, długą do połowy uda tunikę w której często sypiał a która niesamowicie eksponowała zgrabne nogi Alana, teraz jednak kolor jego twarzy niemalże dorównywał odcieniem owej tunice.
Zjawa podniosła na niego wzrok, przeszywając smutnym spojrzeniem zielonych oczu.
- Alan… - szepnął, czując jak jego serce bije nierówno, obijając się o żebra panicznie – Alan skarbie…
- Boli go… - szepnął przenosząc spojrzenie na Ayela, Dorian aż drgnął na ten nieobecny głos – Boli tak jak mnie… - to powiedziawszy, uniósł dłoń wyżej, przed swoją twarz i popatrzył na jej wierzch pustym wzrokiem.
Szkarłatny Opiekun przełknął ślinę, róża na dłoni blondyna się nie ruszała, choć powinna, tak jak i jego lekko falować, jakby pod wpływem wiatru. Po środku kwiatu przechodziła zaś dość głęboka rana, jakby po zębach.
- Al… Co się stało…
- Przedziwne uczucie. Pierwszy raz w życiu mam swoją głowę tylko dla siebie… Czuję się trochę pusty, nie słyszę co o mnie myślisz… Wcale nie słyszę co myślisz. – powoli, jakby nie panując nad ruchami uniósł głowę wraz ze spojrzeniem na Doriana po którego policzkach już spływały łzy, których nawet nie czuł. 
W przeciwieństwie do tej chorobliwie bladej twarzy na której nie było widać żadnych emocji.
Alan musiał tak bardzo cierpieć, tak się męczyć, że nie panując nad sobą, zniszczył różę.
Tym samym tracąc ją na zawsze.
- Powiedz mi.
- Słucham? – z gardła szatyna wydobył się ochrypły głos, jakby nie używał go przez wiele lat.
- Powiedz mi co myślisz. Chcę wiedzieć. – Alan przełknął ślinę, najwyraźniej powoli odzyskując błysk w oku.
Może dzięki odświeżeniu, może obecności Doriana… Nie miało to znaczenia, ważne, że wszystko było już na dobrej drodze, przynajmniej taką miał nadzieję. Jego spojrzenie nie było już takie puste jak wcześniej.
- Chcę cię przytulać i nigdy nie puszczać. – wydusił z siebie pierwsze co przyszło mu do głowy i było najszczerszą prawdą.
Blondyn mrugnął kilka razy, powoli podchodząc do Szkarłatnego Opiekuna. Stanął tuż przy nim, czekając aż chłopak go obejmie.
W końcu ku niesamowitej uldze, poczuł jak w okół niego zaciskają się te silne, tak dobrze mu znane ramiona. Owinął go charakterystyczny, nieco ziemisty zapach, przypominający coś bezpiecznego... Znanego i pewnego.
Dopiero teraz, wtulając się w klatkę piersiową ukochanego, pozwolił sobie na cichy płacz.
- Straciłem ją… Na zawsze… Muszę odejść… Nie umiem…
- Odejdziemy razem. – odpowiedział bez chwili wahania.
Alan jednak pokręcił na to głową przecząco, nie mógł pozwolić by przez niego Dorian się zadręczał.
- Musisz go pilnować, żeby nie zgubił siebie… Tutaj można oszaleć.
Szatyn przełknął ślinę, kochał brata równie mocno jak tego blondyna, jednak w tym momencie to jego aniołek bardziej potrzebował obecności ukochanego.
Poza tym, od jakiegoś czasu jego brat, choć o tym najwyraźniej nie wiedział, miał kogoś kto się nim opiekował. Po cichu i raczej z ukrycia, jednak nie pozwoliłby, żeby chłopaka spotkało coś złego, choć w życiu by się do tego nie przyznał.
- Skarbie, ja idę z Tobą. Razem odejdziemy… Z tobą nawet na koniec świata, wiesz przecież. 
- Kupimy mieszkanie, dobrze? – szepnął Alan, na razie pozwalając sobie na beztroskie myślenie i wyparcie tego co się właśnie działo dookoła, chciał być normalny. – Chcę jasne i przestronne. Z dużym oknem... 
Starszy chłopak kiwnął głową na zgodę. Co prawda czuł się lepiej w pomieszczeniach o raczej ciemnej kolorystyce, jednak dla Alana był gotowy przestawić się na biele i błękity w których kochał się blondyn.

***

Jęknął cicho, podnosząc się z fotela.
Nie był już tutaj potrzebny. Właściwie nigdy nie był.
Zrozumiał to niestety, dopiero kiedy zobaczył jak Alan zwija się w agonii na łóżku, wyginając nienaturalnie ciało i wbijając zęby w swoją dłoń, po której wierzchu biegły linie jego róży.
Niemal wyczołgał się z pokoju chłopaka, czując jak rozharatany brzuch pali go żywym ogniem. Róża, którą w przypływie rozpaczy na widok cierpienia ukochanego, zaatakował nożem buntowała się przeciwko takiej utracie mocy.
Niestety, na niewiele się to zdało.
Jego talent powoli ulatywał, zostawiając po sobie ból i to dziwne uczucie jakiejś niezrozumiałej i męczącej pustki.
Oblizał wargi opierając się o ścianę i próbując wstać podpierając się na niej, co nie było najłatwiejszą rzeczą w jego stanie. Każdy ruch bolał, rwąc na powrót rany na odsłoniętym brzuchu.
Dopiero teraz zrozumiał, że Alan go nie kocha i nigdy nie kochał. Nawet podczas tych chwil… Najpiękniejszych chwil w jego życiu, kiedy mógł go głaskać, dotykać i chwytać te czułe, pełne miłości spojrzenia na twarzy niewinnego aniołka.
Talent go jednak zawiódł, tworząc iluzję prawdziwego świata. W jego świecie Alan go kochał, miał wielu przyjaciół, którym grał i śpiewał… I to właśnie powoli go niszczyło.
- Żałosne. – parsknął niekontrolowanym śmiechem, a mięśnie na jego brzuchu spięły się, wywołując kolejną falę bólu, która wydusiła z w niego krótkie stęknięcie.
- Jeżeli coś tam na górze jest… I to coś nas stworzyło… Musi mieć teraz niezły ubaw.
Nagle usłyszał nad sobą głęboki głos, który śmiał przerwać jego monolog, przywracając do rzeczywistości z której tak panicznie chciał uciec.
- Pozwoliłem ci tutaj zostać, mimo, że wcześniej już zdecydowałeś się odejść, tylko po to by zobaczyć, który z was wygra. Teraz musisz już odejść. 
Jego uszu dotarł niski, mimo to bardzo melodyjny, naznaczony lekką chrypką głos.
- Tak jest dyrektorze. – kiwnął głową, łapiąc wyciągniętą do niego dłoń wysokiego mężczyzny.
Od razu poczuł ten znajomy przypływ energii.
Mężczyzna był wysoki i dobrze zbudowany, odziany tylko w białe, lekkie spodnie zaś czarne jak smoła włosy spływały po jego plecach i ramionach aż do pasa.
Całe jego ciało pokrywały rozległe tatuaże, pędy róży kiwające się jakby pod wpływem wiatru. 
Kiedyś opowiadano mu, że to ten mężczyzna decyduje kto otrzyma różę. Przychodzi do tej osoby i w miejscu gdzie ona ma się rozwinąć, upuszcza kroplę swojej krwi, by móc skorzystać z własnego talentu, tworząc sen. Aż nazbyt prawdziwy.
Nie było mu jednak dane dłużej dumać nad niewątpliwą urodą mężczyzny mianującego się dyrektorem akademii, bo poczuł nieprzyjemne szarpnięcie i gdy otworzył oczy, które wcześniej instynktownie zamknął w obawie przed pędem powietrza, znów był w swoim małym mieszkanku na poddaszu, na obrzeżach Oxfordu.

 Jeszcze taka drobna uwaga dotycząca miasta w jakim mieszka Ayel. Miasto to może się zmienić na potrzeby nowego opowiadania, dlatego podana tutaj nazwa jest... Prowizoryczna ^^

2 komentarze:

  1. Witam,
    bardzo mi się podobał rozdział, biedny Alan, chociaż też trochę teraz współczuję Ayel'owi, przekonał się bardzo boleśnie, że Alan nigdy go nie kochał... Dla Doriana bardzo ważny jest Alan chce być z nim, razem odejść....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj droga autorko,
    ja z takim malusieńkim pytankiem, kiedy dodasz nowy rozdział? Wiem, wiem, zdaje sobie sprawę, ze oprócz tego istnieją inne ważniejsze sprawy, ale ja już tęsknię za tym opowiadaniem i to bardzo..... mam nadzieję, że go nie porzuciłaś....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń